wtorek, 10 kwietnia 2007

no alarms and no surprises please


od jakże długiego czasu siedzi we mnie rozsypanie.

dziś się nawet odezwało, mówi, że mu całkiem wygodnie, choć ma do mnie drobną petycję. co bym spał całe dnie i jadł całe dnie, a zmęczone myśli mogą rozpinać się między K a książkami a planami a tysiącem badziewi których nie ogarniam; w sumie ono mówi, że wszystko mu jedno, gdzie będą myśli, byle były tradycyjnie rozpieprzone.

no więc są.
i co my z tym.
jak to co, prześpimy się i wyhodujemy sobie kiełki nadziei


.


2 komentarze:

Anonimowy pisze...

„ocalałem... (...)
w tym słabo odpornym
naczyniu światłoczułym
które wypełnia się
co świt
kosmosem
w tej kruchej łupince
ulepionej ze sprzeczności
narażonej na pęknięcia wstrząsy
na wieczne rozsypanie się”
(Józef Baran)

mrosooo pisze...

hej, naprawdę świetny wiersz! dzięki!
kurcze, gdzieś to już czytałem... kojarzy mi się jakiś numer Ha!Artu albo jeden z tych andergrandowych tomików z 20 wierszami, sprzedawanych w różnych dziwnych miejscach za 10 zł. ale fakt, fakt naprawdę mocne słowa. dzięki!