niedziela, 23 września 2007

italian dinner



















[CPH, Kathrine Kollegiet, 23.09]

20 kilo pasty, 12 win, pokerująca grupa trzymająca kanapę i tańce swawole do białego rana. czyli konsumujemy po włosku. początek bibek międzynarowościowych.
Posted by Picasa

sobota, 22 września 2007

all around the szprycha





















[kopenhaga, zakaz parkowania, 1.09]

tu życie obraca się wraz ze szprychami. jeden milion sto tysięcy kół przemierza to miasto codziennie, drugie tyle czeka na lepsze czasy, lepszych właścicieli. władze wykładają kolejne dziesiątki milionów euro na nowe parkingi i drogi, kombinując, jak w na takim obszarze upchnąć populację rowerów całej wielkiej brytanii.

pierwszy dostałem od mortena. pomocny gość, znajomy znajomego znajomego, załatwił używany jednoślad za grosze. moja radość trwała krótko - po 50km koło przestało być kołem, a naprawa podniosłaby koszt sprzętu o 100%. morten wymienił mi maszynę jeszcze tego samego dnia. czarny rumak wytrzymał niestety tyle samo, po czym z rozpaczy rozsypał swój łańcuch. dwa dni próbowałem go resuscytować własnymi siłami. rowery na złomowisku za akademikiem nie uległy jednak moim perswazjom i żaden nie chciał oddać organu łańcuchowego.

zrezygnowany, capnąłem jakieś rzęchowate kółka. wystarczyły 3 godziny, aby ktoś oswoił się z moim nie w pełni sprawnym rumakiem. dzień później zobaczyłem go zaobrączkowanego obcym zamkiem. w międzyczasie w piwnicy odkryłem następny obiekt, który przy wsparciu kolegów ze złomowiska pokazał pełnię swoich możliwości.

3 tygodnie, 3 rowery. jedziemy dalej.

--

prześwietny blog o kopenhaskim pedałowaniu: http://cycleliciousness.blogspot.com/

czwartek, 20 września 2007

za mamusię, za tatusia..



















[pekin, dobra restauracja, 19.06]


którejś z witamin duchowych mi brak. S3 podwójną dawkę poproszę.
Posted by Picasa

wtorek, 18 września 2007

nastrój się



















[bruksela, 15.09]

do szarugi szumiącej, deszczowiska snującego się za oknem.

mobilizujemy się do samodzielnego malowania krajobrazu, inaczej każdy dzień będzie wyglądał tak samo. kolory nadejdą w głowach.
Posted by Picasa

lot nisko



















[bangkok, dzień i podróż bez końca, 6.08]


za dużo niego, przesyca mnie już każda wizyta. jałowe oczekiwanie na wzniesienie się i ucieczkę stąd. czasem bezkresne, gdy w singapurze plastikowe krzesła wrzynają się w szyję i w udawany sen. czasem irytujące, gdy wiesz, że do moskwy nie dolecisz na przesiadkę, a oni guzdrzą się jeszcze bardziej. przeważnie jednak wypełnione szeptem wind, rękoma sunącymi po metalowych poręczach, zawieszeniem, brianem eno:

Brian Eno1/1

jose widzi inaczej. jego obraz jest pełen ludzi obnażanych z emocji. lubi do nich podchodzić i rozmawiać. patrzeć im w oczy i widzieć w nich odbicia rzędów w poczekalni.

nie lubię lotnisk. czuję się tam jak świetny eksperyment, odseparowany od swojego naturalnego ekosystemu. a mimo to zawsze przychodzę za wcześnie, łudząc się, że tym razem szybciej uwolnię się od ziemi.





















[bruksela, jak zwykle, 16.10]

przepraszam, ale zamykamy



















[bruksela, mikrogaleria na rue de la regence, 16.09]

przynajmniej na chwilę bierzemy plecak na 4 spusty do szafy. część odkrywcza idzie pod klucz. i nie ma co się miotać między ścianami, jeszcze sobie człowiek niepotrzebnie głowę rozbije.

a tak przynajmniej przez tydzień człowiek pomóżdży będzie uczył się wyobrażać. że to, co przeczytane w białym pokoju, istnieje i ma się dobrze gdzieś poza.

--

książki przyszły rano ze szwecji i z anglii. plecak z właścicielem wczoraj z belgii. wszystko razem spotkało się dziś w danii przy chińskiej herbacie oraz indyjskim obiedzie i postanowiło współdziałać przez chwilę. bookworm mode on.

sobota, 8 września 2007

i znowu poniesie nas wiatr





[helsingør, zamek Kronborg, 8.09]

tak jak rozwiał nasze myśli na szczycie zamku hamleta. wyjałowi, wyziębi, uspokoi i zobojętni. a na koniec wywieje na tydzień do belgii (wyrok ze skutkiem natychmiastowym).

du er her



















[hua'shan, święta góra chińska, 22.06]

jesteś o, tu, w czerwonej kropce z wyraźnym konturem. odetnij się nim i obserwuj kolory. te spodnie ogniste pod beret i neony, te liście podpięte zamiast spódnicy, wspieranie słupów, a rozsadzanie harmonii bycia w pionie. bezsenność szumi i błyska w całym mieście. i tłucze się jeszcze wraz z naszymi rozmowami.

[ale tak, noc jest właśnie tym magicznym ognikiem kopenhagi]

forma mnie przygniotła, więc z niej wyszedłem i przyglądam się z boku. jawa w czasie snu miasta.

wtorek, 4 września 2007

ciemność (taką mocno niespecjalną) widzę

[jimbaran beach, bali, 23.07]

i co jeszcze. snuje się to czarne, mroczne, zupełnie bez tej energii, ciepła i szumu wody łamiącej się w pół. noce są tu chłodne i bezgwiezdne, siostry poranków bez wyrazu.

ok, zasnę wkrótce, niech tylko nabiorę grubego piasku między palce i pogapię się chwilę na drogę mleczną w prześwicie palm. bo co innego pozostaje.

niedziela, 2 września 2007

anarchia w puszce zupy campell's























[foto: malyfred]


afisz powitalny:
najbezpieczniejszy bar na świecie:
ponad 6000 interwencji uzbrojonej policji od marca 2004.


Celem projektu jest stworzenie samostanowiącej się społeczności, gdzie każda jednostka jest odpowiedzialna za siebie, będąc jednocześnie integralną częścią naszej wspólnoty. Jej członkowie zamierzają w tym celu osiągnąć ekonomiczną niezależność. Równie ważnym zamiarem jest utwierdzanie w przekonaniu, że ogólnie pojęta nierówność międzyludzka może zostać poprzez naszą działalność zażegnana.


zażegnuje ją wspólnota 800 właścicieli telewizorów plazmowych na stoliczkach z Ikei, dla dobrych wibracji otaczających się odrapanymi murami i wybitymi szybami. tworzą pokój na ziemi poprzez sprzedaż kebabów, beretów z włóczki i biletów na andergrandowe koncerty rege.

to sobie poszedłem dalej, a na odchodne pogroził mi transparent "you are now entering the EU"

sobota, 1 września 2007

dogonić horyzont





















[atol gdzieś pomiędzy hong-kongiem, a singapurem; 1 lipca]


justyna jest projektantką szkła i będzie studiować w tym roku w kopenhaskiej szkole designu. w tym semestrze połączy siły z innymi specami od ciuchów, metali, drewna i innych materiałów w artystycznym zgłębianiu koncepcji współczesnego nomada.

współczesny nomad.

w 2007 przewędrował już 55 000 km. pieszo, na słoniu, rowerem, tuk-tukiem, skuterem, samochodem, furgonetką, autobusem, kraulem i żabką, z płetwami i bez, łodzią wiosłową, kajakiem, tratwą, pontonem, motorówką, promem, jetboat, statkiem rejsowym, wreszcie samolotami amerykańskimi, europejskimi i, o zgrozo, rosyjskimi.

kiedy podróżował po azji, poruszał się z prędkością 500 km dziennie. bardzo pilnował się, by utrzymać to tempo. przecież kawał niesamowitego świata przed nim, póki ma nadmiarowe sekundy, chce uszczknąć jak najwięcej.

powiedział sobie, że odpocznie teraz, wróci do aromatycznej herbaty, koncertów jazzowych, gotowania potraw meksykańskich, włoskich i tajskich. odpocznie, odpocznie, ale w przerwie między relaksem a wyciszeniem wyskoczy sobie do brukseli, mediolanu, oslo i helsinek.

tak tylko na chwilę, dobrze?

fruuuuuu...

środa, 29 sierpnia 2007

copenhagen survival



























juz sie ustabilizowalo w nowych realiach, juz mozna pisac i nadrabiac trzymiesieczne zaleglosci. off we go.



na poczatku kopenhaski survival, czyli podreczne Do & Don't na nastepne miesiace:

1. Mieszkamy w duzych akademikach i gotujemy oraz imprezujemy zbiorowo. Zawsze mozemy sie zalapac na perfekcyjne spagetti Wlochow okraszone zapasem piwa przywiezionym samochodem Holenderki.

Odpada: oszukancza stolowka ktora sobie liczy 4zl za 100gr czegokolwiek z bufetu. Daje glowe, ze maja przekrecone wagi. Nie wspomne o innych jadlodajniach, rozpietych miedzy 30 zl za kebab z cola, a 70zl za duza pizze.

2. Kupujemy pumpernikiel, ser Brie i winogrona z Lidla. Mieso z Fakty, a paste zostawiamy ekspertom z poludnia Europy.

Odpada: kanapki z 7/11 za 11zl i swieze buleczki z piekarni w podobnej cenie.

3. Piwo nabywa Hiszpan za 60gr za butelke, dostarcza Holenderka, a recycling nadzoruje Australijka.

Odpada: Rozpoczynanie wieczoru dopiero w barze, z piwem miedzy 22-80zl. 150 razy drozej...

4. Robimy imprezy u nas, sciagajac jak najwiecej ludzi z okolicy. Przy przekroczeniu progu 170-190 osob kasa z recyklingu butelek przekroczy koszt kilkunastu zgrzewek piwa i zagryzek. Zarobione pieniadze inwestujemy w glosniki 1000W.

Odpada: robienie imprez na podworzu innych akademikow, bo tamtejsi sasiedzi sa gotowi wybudzic i sciagnac polowe International Office w celu wyciszenia towarzystwa.

5. Zdobywamy rower i jezdzimy nim wszedzie i o kazdej porze. Inwestujemy w swiatelka, bo mandacik za brak bywa wyzszy od ceny roweru. Te ostatnia, wedlug naszego Wlocha Urgo, mozna zbic do 20zl, z czego 10zl za swiatla oraz 10zl za nowy zamek..

Odpada: transport publiczny, prowadzacy zalegalizowany rozboj w bialy dzien. 12zl za bilet jednorazowy oraz 180zl za karnet miesieczny.


tyle na razie. ide wprowadzac w zycie.

wtorek, 28 sierpnia 2007

kopenhaga jakiej nie widzieliscie

schizowanie a zycie gdzies obok plynie.




















































































































środa, 8 sierpnia 2007

==pit stop==

równo 14 dni w Polsce. odespanie, odreagowanie i odchorowanie ciężkostrawnej kuchni europejskiej (3 dzień a jak mi się za ryżykiem zatęskniło..)

trochę symbolicznie oddzielam linią dotychczas od wkrótce:
_____________________________________________________________________

ale wrócę do przeżyć wcześniejszych, będą obrazki, zdjęcia i opowieści. wyrywkowe, bo słów na tyle wystarczy. lecz będą też gorączkowe przygotowania, a za tydzień już przenosiny do chłodnej danii.

obsługa techniczna pit-stopu będzie musiała się solidnie sprężyć.

niedziela, 29 lipca 2007

goraczka sobotniej nocy

zaczelo sie niewinnie od zdemolowania dwoch autokarow, uszkodzenia tira i skasowania osobowego peugeota. w pierwszym busie, dokladnie pod naszym siedzeniem, zaczelo cos wyciekac. z poczatku myslelismy, ze to olej silnikowy, ale jak polalo sie tego z 10 litrow po calej drodze i poboczu, to zaczelismy weszyc, czy to przypadkiem nie benzyna...

tak czy siak, kierowca prowizorycznie zasypal czarna plame, a ludzie palili z troche wiekszym zdenerwowaniem.

kilka minut pozniej podstawili kolejny autokar. ludzie sie pakuja, pora i na mnie. ledwo stanalem w drzwiach, bus zaczyna jechac. tylko ze z gorki do tylu i bez kierowcy... dylemat "skakac-nie skakac, skakac-nie skakac" rozwiazalo najpierw bliskie spotkanie z tirem (niestety zeslizgnelismy sie po boku jak po tarce), okraszone czolowka i skasowaniem dzielnego peugeota, ktory poswiecil sie, aby calkowicie zatrzymac nasza kobyle.

a potem fun byl jeszcze wiekszy. trafilismy do autokaru przesyconego potem, brudem, dymem papierosowym i stertami ludzi i bagazy az po sam sufit. w czasie przeprawy promowej dopakowalo sie jeszcze 15 przekupek, co bysmy nie czuli sie zbytnio osamotnieni. bez odpowiedniej klimy ale z odpowiednim klimatem zapowiadala sie iscie goraca noc...

piątek, 27 lipca 2007

zie je nemo... ?

no tu wlasnie, za siodmym koralem. i reszta rafy i zwraczalego U.S.A.T. Liberty tez wymiata. przed sloncem mozna i w glebiny uciec, w tecze nieokielznana.


[a jutro na wulkany]

wtorek, 24 lipca 2007

slonce slonce swieci nad nami...

[dalej ta benadziejna piosenka szla tak:]
ogrzewa nasze ciala promieniami....

niech swieci, ale gdzie indziej. mi tam wystarczyly 3 godziny by przybrac buraczane barwy wojenne. od tego czasu przeszedlem do walki partyzanckiej, kryjac sie pod palmami i w basenie hotelowym. moze za 3 dni uda mi sie znowu stanac w szranki z promieniowaniem uv. a tymczasem wyzywam sie na falach dopiero w okolicach zachodu slonca.

a bali oczywiscie nie takie, jak wszyscy mysla.

sobota, 21 lipca 2007

a skądże to, jakże to, czemu tak gna?

keep on rolling. potoczylo sie nieoczekiwanie szybko i z gorki; bangkok 'odhaczony' efektywnie w 5+4 godziny, kuala lumpur w jakies 7. i czulem ze nie da sie z tych miejsc wydusic wiele wiecej.

tylko na co bylo mi przyznawac sie, ze odrobilem prace domowa w rekordowym czasie? zgodnie z prawem murphy'ego dostalem cos na doczepke. wczoraj przez pol dnia gralem w reklamie telewizyjnej dla tajskiej kablowki. beda transmitowali premier league, wiec potrzebowali rasowych english hooligans, zeby pokazali, jak to sie na wyspach kibicuje. nawet wyznawca chelsea mial niezly ubaw... a dzis w kuala lumpur odeslali mojego kumpla, u ktorego mieszkam, do szpitala na obserwacje. prawdopobnie zlapal dengue i sobie tam powakacjuje, zrzucajac obowiazki gosposi domowej na mnie :-) otoz bardzo prosze: rozpoczynam aukcje na telewizor 28", psa kanapowego co tuli sie 25h na dobe i profesjonalna kolekcje lalek barbie i kenow, zaden z nich nie rozpakowany (doprawdy, znalazl sobie kumpel temat na hobby...).

a jutro bali! 5 dni nie ruszania sie, brak samolotow, calonocnych busow, tylko slonce, plaza i calonocne imprezy! no, prawie, golab straszy mnie 8h surfingu dziennie, wymienne na kurs nurkowania....

sobota, 14 lipca 2007

ona nie puszcza

trzyma mocno moja kambodza, nie udalo mi sie dzisiaj wyrwac z jej objec.

zawrocili mnie z granicy. po 6h gajgorszej drogi jaka sobie mozna sobie wyobrazic, powiedzieli, zebym wracal do stolicy po wize bo an granicy nie chce im sie wyrabiac i za tydzien moge sie pojawic. szybkie przegrupowanie sil sprawilo, ze dostanie sie do tajlandii zajmie mi ekstra ponad 200 dolcow, ale tylko 20 godzin. kolejne 7h, tym razem w klimatyzowanej taksowce, zaprzegnieta ekipa kambodzanska i juz samolot bedzie czekal na mnie z samego rana. ale co sie kark nalamal i czlowiek nakombinowal, to jego.

wrrrr.

piątek, 13 lipca 2007

pomiedzy

znowu uzywam tego slowa; jednak inaczej kambodzy nie opisze. wcisnieta w palmy kokosowe niebo takie o wlasnie kolory nagrane i zaplacone juz dawno temu pod zdjecia idealne. i kadr podchodzi szczegolnie jak to male skomlace nie ma co jesc kompletnie. i co robimy? jeden dolar nie poprawi sytuacji, dwa juz rozpuszcza i wyniszcza wole walki. i impas, pamietaj w jakiej scenerii. czlowiekiem jestem, nie wiem co z tym robic, odlozylem na pozniej.

dzis pierwszy dzien drugiej polowy wyprawy. odpowiednio zakonczony.