niedziela, 8 lipca 2007

kryj sie!

zaoraj ziemie pol milionem ton bomb, tyle wystarczy, zeby po wojnie zebrac plony rzedu 2-3 kg szrapneli z kazdego metra kwadratowego prowincji; nawoz 'pomaranczowym odczynnikiem' o odwrotnym dzialaniu - cala wegetacja znika z powierzchni ziemi na 5 lat, a ludzie rodza sie z wadami gorszymi niz po czarnobylu; na pozostalosciach zrob krajobraz ksiezycowy i zostaw dziesiatki czolgow, artylerii, sprzetu i niewypalow.

nic dziwnego, ze ludzie w tej prowincji zdecydowali sie zejsc do podziemia. ponad 200 km tuneli Viet Congu jakies 60 km od Sajgonu, kontrolowanego wowczas przed Amerykanow. co z tego, ze najwieksza bomba B52 mogla uszkodzic wierzchnia warstwe korytarzy, zostawaly jeszcze 2 poziomy. juz na samych pulapkach mozna sie bylo wykrwawic, po wejsciu w tunele Amerykanie po prostu nie mieli szans (rowniez dlatego, ze byli wielcy i sie kompletnie nie miescili w przejsciach dla niedozywionych Wietnamczykow).

dziwna to byla ucieczka od soundtracku Sajgonu, od melodii wymieszanej z kakofonia, warkotu 50000 skuterow, niezliczonych klaksonow i nawolywan naciagaczy.

a jutro uciekam dalej jeszcze, nie pod ziemie jednak, bo ewidentnie nie mieszcze sie. tym razem delta mekongu i plywajace stragany. ostatnie chwile wietnamu.

czwartek, 5 lipca 2007

what was to come but didn't

no i co?! mowilem ci przeciez, nie oczekuj. przezywaj na biezaco! to bylo kompletnie bez sensu, 3 miesiace czekac na ten szczegolny moment, 91 dni wypatrywania smoka zstepujacego do morza.

no to sobie popatrzyles, ale z brzegu, z konca horyzontu. jasne, ze zawod. na co ci bylo rysowac sobie w myslach przezycia kazdej sekundy? zamiast smoka dostales tajfunem po glowie, teraz przemoczona czupryna moze tylko wzdychac, ze nie poplynela do grot i miedzy wysepki.

niech przynajmniej mysli z deszczem poplyna, by jutro obudzic sie w sloncu...

winds of change (ze slonca pod rynne)










[weatherunderground.com]

jak widac na zalaczonym obrazku, jedyny tajfun rozbijajacy sie obecnie po ziemi leci prosto nad moja zatoke. trzeba bylo pomachac na do widzenia 2-dniowej wycieczce; nie dadza poplywac lodziami na morzu, pora wrocic do hanoi i przezimowac tu 2 dni deszczy tropikalnych. do nastepnego, halong bay...


wietnamsko,

tomek

środa, 4 lipca 2007

co sie nie da? co nie da rady?

wczorajsze mission impossible:

[preludium]
nic takiego, pobudka wczesna w singapurze, sniadanko, hostelowe tosty, dzemik i jajeczniczka, plecaki do gory i marszrutka przez miasto. muzeum, takie dziwne troche, o cywilizacjach azjatyckich, niby interaktywne, filmy, aplikacje i inne cudaniewidy, ale nie ujmowaly. dalej kosmiczna jak zwykle indyjska restauracja wegetarianska i metro. lotnisko, idziemy do bramek.

[abordaz na lotnisku]
no i sie zaczelo. mowia nam, ze musimy w bangkoku wkroczyc do kraju, ze nas nie przetransferuja na drugi lot, tylko sami. dla mnie to oznaczalo 30USD w plecy, francuzi mieli darmowo i ekspresowo. w samolocie ustawilismy sie na szybka wysiadke. 3,2,1, sprint! razem dobilismy do bramek z immigration office, oni mieli slamazarnego, ale jakos im poszlo w 5 minut, biegna do bagazy, dalej z naszymi 3ma plecakami do check-in na nastepny lot. 17:30 sa przy rejestracji.

ja mialem +1 przeszkode na drodze - wize. 1,5 godzinna kolejke przeskoczylem w 7 minut sila perswazji, ale rozbilem sie o wymagania urzednikow. zadali biletu, ktory siedzial w plecaku i musial byc uzyty przez francuzow! trzeba bylo dac lapowke i chlopak zaczal biegac po lotnisku i szukac mojego plecaka. 17:25... 17:35.. komorka do niego 17:45.. gadam z pierwszym oficerem... 17:55 gadam z drugim oficerem.. 18:10 gosc przychodzi, zgubil polowe innych dokomuentow, wypelnianie od nowa. 5 minut do zamkniecia checkinu, a ja nawet 1szej przeszkody nie przebylem. 2ga lapowka, mniejsza, przeskakujemy do wydawania wizy, urzednik odsunal na bok 45 min. kolejke, 18:17, sprint 4 pietra do gory, wpadam do checkinu, spozniony, czeka na mnie kopia biletu, biegne dalej, paszport, kontrola, 1,5km korytarzami. 18:50 bramka do samolotu. 18:58 spoznieni zagubieni wpadaja. 19:00 odlot. uff!!!

[hanoi]
najpierw wysadzili nas w zlym miejscu i podszywali sie pod inny hotel, potem ciagali po miescie, w koncu sami sie zaczelismy ciagac i po 1,5 godziny i 1 taksie znalezlismy fajny kacik. ba, mega apartament z klima i sniadaniem za grosze! a w miedzyczasie julien zgubil/stracil lustrzanke...

ale dzis wszystko juz na swoim miejscu, dreszcyk odkrywania powrocil!

poniedziałek, 2 lipca 2007

triada calkiem niepodobna

wymawiam jednym tchem: szanghajhongkongsingapur. i co, niby jednosc? drapacze i ogolnie klimat nie z tej ziemi? figa! to 3 swiaty, tak odmienne od siebie, tak inaczej oddzialywujace na ciebie.

[drapacze]
czuje sie je tylko w hong kongu, jestem pomiedzy i sie zatapiam w waskich uliczkach, wysokich na 100-200-300 metrow... sa tutaj tylko 2 kierunki patrzenia - przed siebie i pionowo do gory. slonca na codzien brak, bo jesli nawet chmury odejda, slonce skryje sie ponad tasiemcami specjalnych tuneli dla pieszych. singapur to niby tez drapacze (2 nawet wyzej mierza), ale raczej na obrazku z drugiego brzegu rzeki. nawet jak sie z nimi zmierzy twarza w twarz, to takie rozpierzchniete, rozproszone, niegrozne dookola sobie plasaja. a singu? brak, kompletny brak poza kilkoma przypadkowymi wiezowcami nad ujsciem rzeki. pfff.

[tempo zycia]
czyli jak szybko musisz biegac na setke. HK znowu wygrywa, dosc znacznie, bo tu wszystko sie dzieje na fast forward. nawet ich ulubiony sport to wyscigi konne. maja super metro, wszystko w 1 miejscu, wiec mozna od razu zabrac sie do roboty. cale miasto jest podzielone na obszary zajmujace sie wybrana dzialalnoscia - jest dzielnica instytucji finansowych, dzielnica barow, dzielnica jedzenia, nawet wiekszosc promow w region wyplywa z 1 nabrzeza. szanghaj ma tempo bardzo rozne, niektorzy pracuja po nocach, inni snuja sie caly dzien po promenadach i parkach w pizamach. singu uspokojone, radosne z przezywania kazdej chwili, przesiadywania w restauracjach i barach, wielogodzinnych zakupach.

[historia]
wplyw brytyjczykow widoczny na kazdym kroku. w szanghaju jeszcze francuzi i ogolnie towarzystwo portowe, choc wiele z tego wyczyszczono na poczatku xx wieku po zalozeniu partii komunistycznej (a jakze, we francuskiej dzielnicy szanghaju). partia wylansowala pozniej wodza mao, a jej kolebka nie oparla sie kulturalnej rewolucji.

[zycie nocne]
o, tu jest w sumie podobnie. HK jest jednak dosc jednolity - bary skupione w kilku miejscach i klub zaraz obok. szanghaj ma wszystko, co mozna sobie wymarzyc. singu idzei w kierunku wieczoru w dobrej knajpce z lampka wina, ale klubami nacieszyc sie tez mozna.

jutro prawdziwsza przygoda - wietnam, kambodza i tajlandia.

niedziela, 1 lipca 2007

on 'n' on 'n' on (at 500km a day)

sam tego chcialem sam tego chcialem.
ledwo chwytac wrazenia na kliszy (pamieci flash?), pozwalac pamieci ulatywac, bo zapiski na pudelku od kart z mao tse tungiem zbyt rzadkie i roztrzepane. tyle juz przeminelo: pekin, xian, szanghaj, hong kong, macau, dzisiejszy singapur.

i jeszcze chocby swieta gora Huan Shai z mglista smietanka i sloneczna polewa. danie glowne to pionowe 500m sciany. albo szanghajskie i hong-kongskie klabingi z expatami i ich dojrzalym juz spojrzeniem na tamta rzeczywistosc.

na deser swiatowe naj -slynniejsze wyscigi konne (HK), -szybszy pociag (Maglev), -dluzsze schody ruchome (jedzie sie 20-25 min - HK), -wieksze zageszczenie budynkow >100m (HK), -wieksze skupisko figur z gliny sprzed naszej ery, i to jeszcze naturalnej wielkosci (armia ponad 6000 wojownikow z terakoty - Xi'an), -dluzszy mur (bo wielki - Pekin), -wieksze obroty z kasyn (Macau, wiecej niz Las Vegas w obrotach, 10x wiecej w rentownosci stolow), -bardziej chyba uregulowane miasto na swiecie (Singapur - za smiecenie kara 1600 zl, za handel narkotykami bezwarunkowa smierc). i naprawde wiele innych takich.

[ah, i jeszcze zapisze sobie na boku, bo powtarzam i powtarzam w glowie caly dzien - mam nie zapomniec o tych rafach koralowych na pacyfiku, co byly dzis pod nami i zalowalismy, ze nie mamy spadochronow; oraz o tych setkach hektarow plantacji palm w Malezji, tuz przy granicy z Singapurem. z samolotu wygladalo, jakby caly swiat po horyzont byl narysowany od linijki. no, nie zapomnialem :-> ]

i tyle chwilowo. mysli kraza kraza i ustatkowac sie nie moga. bo zanim opadna, wir kolejny sie zbiera. albo sen. no wlasnie. przed chwila dziewczyny wyrzucily nas z zenskiego akademika, kolega po fachu przetransportowal nas jakos w miejsce bardziej odludne. pora juz.

bo jutro znowu czyha Cos za winklem.

środa, 27 czerwca 2007

malo nas do pieczenia chleba

The world also woke up to the knowledge that there are inadequate global resources to feed and supply a China aiming for the same living standards as the USA.

[Lonely Planet]

nic to, ciekawe jeno, kto bedzie utrzymywac Chiny wzrastajace 7-10% rocznie za 30-40 lat. dziewczyny, chlopaki, skosne oczy waszych dzieci beda sie wcale niezle prezentowac...

nocny pociag do

And as the world is getting smaller and smaller
We can only be getting
closer and closer

[Asian Dub Foundation]

poniedziałek, 25 czerwca 2007

i w ogole

dowiedzialem sie, ze dzien wczesniej, czyli jutro juz, zmieniam lokalizacje na hong kong. dzieki ci, niedorozumieniu miedzy polakiem i francuzami, a chinka.

xi'an minal. sznaghaj dobija ostatkow. rozne historie roznych ludzi spisywane papierowo i fotografowane. 8 dni 700 zdjec. budzet w normie, to, co robimy, juz dawno wystrzelilo w kosmos.

i brak czasu na rozwlekle opowiesci. przechowamy na chlodne sierpniowe i grudniowe wieczory, czyz nie?

piątek, 22 czerwca 2007

What drives China

Ogrom, przez ktory okreslaja siebie, pochlonal nam kolejny dzien. Podrozujac po Chinach, widze ten kraj rozpiety na kilku wymiarach.

I.

To, co ukonstytuowalo jedna z najstarszych cywilizacji swiata, zostalo na przestrzeni lat zatarte piaskiem zapomnienia. Dopiero teraz od czasu do czasu zdarza sie odkrywac coraz to nowe slady przeszlosci. Dosc sprawnie rzad otacza je swoja szczelna opieka, skutkiem czego orygina;ly momentalnie gnija i niszczeja (nikt nie wie i nie chce sie wysilac, by je zachowac). Trzeba wiec szybko zrobic duplikaty w zarysie ogolnym i pokazac je zarlocznej publice, niech sobie wyobrazaja, jak to kiedys bylo.

Przytrafilo sie to np. grobowcom Ming, rozlozonym na 80km2 doliny. Na niektore z nich cesarze odkladali po 80-90 ton srebra przez 50 lat swojego panowania. Dzisiaj miejsca te roznia sie od bunkrow jedynie tym, ze wrota miedzy pustymi pomieszczeniami sa z marmuru, a nie ze stali.

Muzealny kurz staje sie az nazbyt realny. Nawet tych 20 mizernych eksponatow nikomu ne chce sie regularnie przecierac.


II.

To, co nie jest parkiem, bedzie betonem. W imie powszechnej uzytecznoscitrzeba ujednolicic krajobraz, by w marszu o powszechny dobrobyt kazda stopa byla postawiona rowno. I tylko jutro dotre do miasta, ktore zachowalo w sobie prastare mury miejskie. Nie to, co Pekin, ktory przygotowujac sie do olimpiady 2008, stal sie prawdopodobnie najwiekszym placem budowy na swiecie. Metoda jest prosta: wszedzie serwujemy cement, wapno, piasek i wode; w przypadku nowoczwsnych biurowcow trzeba dodac troche stali i szkla; zabytki wymagaja jeno pokrycia czerwonawa farba.


III.

Efekty rewolucji kulturowej i jej podobnych widac w oczach ludzi. Puste. Nie biedne, nie placzace, pragnace. Puste. To wyjalowienie czlowieka, pokornie akceptujacego 4 godziny impasu w korku, potrafiacego codziennie o 10 rano zasiasc przed swoim domkiem z kart, by z takim samym spokojem i bezcelowoscia zejsc z posterunku o polnocy. I tylk krajobraz pod nim sie zmienia: pole pestek slonecznika przeobraza sie w spluniete jeziora, by pod koniec tygodnia pokazac kosci cmentarzyska pieczonego kurczaka.

Ziech pyta sie: "Ile pracujesz?", "15 godzin dziennie", "Masz czasem wolne?", "Tak, 2 dni w m-cu", "Co robisz wtedy?", "Jak to co, zakupy!"


Beijing, 20.06

środa, 20 czerwca 2007

my emptiness is killing me

powoli konczy sie czas pekinski. slowa kluczowe:

pekinska kaczka, pekinczyki, pekinskie psy pieczone, wielki mur (ktory uswiadamia, ze chiny sa najbardziej zaludnionym krajem swiata), beton (co przygniotl 4000 lat tradycji), zanieczyszczenie powietrza (najwyzsze na swiecie stezenie NO2 w powietrzu - odpowiada 70 papierosom dziennie), kup pan latawiec albo czapke z papieru, pustka w srodku i na zewnatrz, ale juz nie bieda, slumsy i drapacze chmur, wielki mao i jego pokorni wyslannicy strzezacy kazdego rogu i kazdej linii namalowanej na ulicy.

poniedziałek, 18 czerwca 2007

kurzu od betonu nie odroznisz

zeby nie bylo: dobra wyprawe trzeba rozpoczac z rozmachem. az cale lotnisko latalo i huczalo. podeszlismy na luzie do pierwszych bramek 15 min. przed boardingiem. i sciagneli mnie na bok, bo nie mialem jakiegos swistka. tak zeby adrenalinka wzrosla do odpowiedniego poziomu, przetrzymali jeszcze 25 na boczku. potem dostalem osobistego stroza, ktory mial mnie zabrac palli palli! do terminalu. niestety kolega nie byl odpowiednio przetrenowany w slalomie na ruchomych kladkach i zgubilem go po polowie drogi. jeszcze czekaly mnie konkurencje pt. zgadnij w ktorym plecaku moze byc twoj dokument i czy rzeczywiscie nie wyslales go statkiem do polski oraz jak unikac pzurkow rozwscieczonych stewardess. suma summarum opoznilem lot o pol godziny.

a pekin? obrazki:

kurz i smog. widocznosc max 100 m, czlowiek dusi sie i krztusi.

no i widac tez, dlaczego chiny pochlaniaja 50% swiatowej produkcji betonu i 33% swiatowej produkcji stali...

o 14:00 zobaczylismy na przystanku ubogiego starca z laska. o 21:00 siedzial tak samo bez celu, jeno noge na noge zalozyl..

(wyganiaja z restauracji, coskolwiek wiecej na pozniej zostawiam. a tego jest multum doprawdy)


a czy udalo sie przebic przez sciane 30000 chinskich ekspertow dbajacych o bezpieczenstwo informacji, to ocenicie sami :->

dzien 1 czas zakonczyc. dobranoc.

niedziela, 17 czerwca 2007

off we go!

hana, tul, set! palli, palli!

[orient express]
[18.06-05.08]

wiesz, to taka naturalna kontynuacja





































.. taki strumień zdarzeń, bez żadnych progów i podziałów. nie ma mowy, żeby korea zeszła głęboko do podświadomości.

mówię im wszystkim dziś wielokrotnie. i chyba w to wierzę, że odległość już się nie liczy, że to co się nam przytrafiło, siedzi gdzieś i będzie wzrastało. udzieliło się też azjatyckie poczucie czasu, wszechobecne, bez końca i początku.

a przede mną azja. powtórzę jeszcze raz: z szaleńczym podekscytowaniem czekam na

what is yet to come.






































[to zdjęcie z czasów jeszcze samsonowych, przed kilkoma dniami, ale nastrój ten sam]

sobota, 16 czerwca 2007

prison break













za 27 godzin pierwsze koło oderwie się od pasa. i tyle zostanie po korei.*
jeszcze jutro ostatnie szopingi, wypychamy plecaki niezbędnościami.
kastet kieszonkowy, bejsbol teleskopowy, zawinięty dla niepoznaki w papierek od snickersa, paski na rzepy (ilość pasków na spodniach regulowana w zależności od lokalnej subkultury), żel ekstramocny bez filtra, łańcuch kopalniany na szyję.

polskaaaaaaaaaa, biało czerwoniiiiiiii!!!!



*) 5280 zdjęć i filmów (13,2 GB)

sunshine reggae

straszliwie zmęczywszy się na techno imprezie, postanowiłem się powłóczyć pomiędzy neonami. skończyło się na tym, że przez 2 godziny witaliśmy świt, grając na bębnach m.in. z murzynką z brooklynu, która ma swoje korzenie na jamajce.
8:20, a skroń ciągle pulsuje.

nie to, że w takim razie mam zaplanowane wakacje na kolejne lata...

środa, 13 czerwca 2007

orient express































czasem czekasz na coś wiele miesięcy. podskórna adrenalina pulsuje ci z każdym uderzeniem myśli w tym kierunku, a na skórze dreszcze przewalają się niczym tsunami. po iskrze marzenia, co wywołała trzęsienie ziemi, napięcie już tylko rośnie.

a kiedy nadchodzi ten moment, patrzysz mu w twarz i krztusisz się ciszą. no bo co, kurczę blade.

czego tak niesamowicie wyczekuję, choć mi się nie śni. (bo nie wiedzieć czemu ja nie mam snów innych niż na jawie)

# wschodniego morza chińskiego czy też zachodniego morza koreańskiego, aby zmieściło się całe w obiektywie
# konsumpcji pieczonego skorpiona na Tiananmen
# wygrania w berka z Francuzami na Wielkim Murze

[nawiązanie]
- What about China, have you seen the Great Wall?
- All walls are great if the roof doesn't fall

# w górki na pazurkach w okolicach Xian, czując na plecach oddech armii terakotowej
# z włochem i kanadyjką w stronę nieba dzięki szanghajskim wieżom babel
# żabiej perspektywy operatora kamery w filmach HK, gdzie drapacze chmur zastępują horyzont w malowanych landszaftach
# azjatyckiej ekscytacji hazardem, która nie mieści się w murach portugalskiej mieściny macao
# przyjrzenia się, jak singapurski rząd jako roboty publiczne urządza malowanie autostrad od spodu, bo nic bardziej pożytecznego już się w tym kraju zrobić nie da
# jak komunistyczny beton jest zalewany monsunem i falami wietnamskiego artyzmu (u natchnionych znajomych znajomych w hanoi)
# śniadanie z krabów na lazurowym dywanie w towarzystwie 3000 strzelistych wysepek. ha long - tam, gdzie smok zstępuje do morza
# zapętlenia soundtracku rzężeniem motorów, dzwonkami komórek, nadużywanymi klaksonami i zgrzytem metalowych rolet, sygnalizującym początek kolejnego dnia w pośpiechu (sajgon)
# wsłuchania się w dżunglę i pomrukiwania krokodyli mekongu
# dostawania cholery od malarycznych komarów
# unikania min przeciwpiechotnych i strzelania z bazooki do krowy
# mierzenia chęci na zamiary, czyli skuterkiem po subtropikalnych lasach
# skamienienia jak te posągi w angkor wat; ugięte pod upływem czasu
# od zmierzchu do świtu w bangkoku
# zdobycia mostu na rzece kwai
# przebicia się na słoniach przez dżunglę do wiosek archetypowych [może spotkam archetypowego ojca]
# świecenia oczami w mroku, co by dorównać bliźniakom petronas (kuala lumpur)
# przerzucenia się z couchsurfingu na surfing klasyczny w tym wyspiarskim uosobieniu raju (bali)
# zionięcia siarką po wizycie w aktywnym wulkanie
# rozbijania się na motorze po bezdrożach javy i przepotężnych świątyniach
# kręgu kreatynych autochtonów skupionych wokół blond dredów carol
# 18 godzin w korkach jakarty
# dni i nocy na lotniskach wszelakich
# sypiących się tynków świeżo oddanego do użytku terminalu na okęciu

a w międzyczasie cośtam będzie trzeba do tego pozwiedzać, no nie? :->

niedziela, 10 czerwca 2007

gdy noc staje się dniem




świt na itaewonie nie jest świtem koreańskim. miotasz się między pędzącymi gazetami, odnajdujesz w przestrzeni ścieżki odcisków obcasów, perfum i alkoholu. zaraz zza rogu wyjdzie turek ze skrzynką świeżo upieczonych kebabów. grupki modelek rozpierzchną się w starciu z grupkami amerykańskich marines; i każda para pójdzie w swoją stronę.

a ta knajpa latynoska, którą wczoraj otworzyli niesamowitym salsa party wylewającym się na ulicę i do okolicznych barów, potrwa może ze 2 lata. jak się zrobi popularna, to trzeba będzie sprzedać i wymyślić tym razem coś meksykańskiego.

noc nie kończy się wraz z nastaniem słońca; wędruje dalej wraz z promieniami po witrynach, stolikach, parkietach, aż dojdzie resztką sił i ogromem satysfakcji do pierwszej wolnej poduszki.

[Massive Attack, unfinished sympathy; klip niby nakręcony w UK, a soul of Seoul też tam jest]

czwartek, 7 czerwca 2007

sie dzieje sie



















dużo.

myślę jednocześnie o seoulu, gangchon, warszawie, genewie, zielonej górze, louvain, hanoi, ho chi minh city, kopenhadze, świdniku, singapurze, jogjakarcie, pekinie, xian, bangkoku, kuala lumpur, szanghaju, macau, bolonii, lublinie, phnom penh, jakarcie, siem reap, denpasar, chiang mai.

w warstwie projektów, znajomych, podróży, studiów i ogólnie pojętego organizowania sobie życia. onlajn i offlajn, po znajomości albo na krzywy ryj.

razem z koreańczykami, hindusami, francuzami, finem, kanadyjczykami, amerykanami, malezyjczykiem, tajką, polakami, rosjanką, belgijką, peruwiańczykiem, gwatemalczykami, indonezyjką, włochem.

where is my mind? o, tu! [teraz, aktualnie, ulotnie]

niedziela, 3 czerwca 2007

na wszystkich strunach powietrza




















pasma, plecionki. czuję, jak się nakłada na moje życie. i ciąży to czy barwi to kolejne sekundy.

ot wczoraj trawa nieruchomiała na tle betonu, a my betonieliśmy na trawie. i dobrze było, syto, sennie, spokojnie. a dziś widzieliśmy, że złożenie ofiary ze stania trzech godzin w korku potrafi uszczęśliwić. nie nas, a tych, co chcą, byśmy stali o wiele częściej. w ogóle najlepiej, jakbyśmy przesiedzieli z nimi lato tam w resorcie golfowym, robili groźne miny i pomagali wdrażać w "nas klient nas paan", a oni pomogą nam nauczyć się golfa.

ja podziękuję, nad zupki chińskie to ja wynoszę homary kambodżańskie.






















a pod przykrywką tych nieskładnych opowieści dużo adrenaliny. kluczenia w plecionce, raz mój kolor na wierzchu, raz się kryje między sprawami. co drugi zakręt się gubisz, co trzeci odnajdujesz.

i ciśnienie. codzienne włókna napięcia. na pewno nie skojarzone emocje michała kamińskiego z 1996:


ciśnienie

ciśnienie jest wewnątrz i poza
czuję to bardzo wyraźnie
w węzłach chłonnych
i w metrze, gdzie zimno
w zimę gorąco
ciśnienie jest miastem
przerostem migdałka gardłowego
tumanem piachem kurzem w oczy
jest na ulicy
jest między nogami
połykam je, popijam wodą
oglądając meteorologa w tv
który mówi, słupki mu rosną
pałeczką pokazuje
ruchy wojsk na mapie czy chmur
pokazuje, nam pokazuje, mi
zasypiam
mam to we krwi, nie czuję jak to
co nie jest bólem
co dręczy mnie od kilku lat
jest wewnątrz i poza

m.960424. warszawa