środa, 13 czerwca 2007
orient express
czasem czekasz na coś wiele miesięcy. podskórna adrenalina pulsuje ci z każdym uderzeniem myśli w tym kierunku, a na skórze dreszcze przewalają się niczym tsunami. po iskrze marzenia, co wywołała trzęsienie ziemi, napięcie już tylko rośnie.
a kiedy nadchodzi ten moment, patrzysz mu w twarz i krztusisz się ciszą. no bo co, kurczę blade.
czego tak niesamowicie wyczekuję, choć mi się nie śni. (bo nie wiedzieć czemu ja nie mam snów innych niż na jawie)
# wschodniego morza chińskiego czy też zachodniego morza koreańskiego, aby zmieściło się całe w obiektywie
# konsumpcji pieczonego skorpiona na Tiananmen
# wygrania w berka z Francuzami na Wielkim Murze
[nawiązanie]
- What about China, have you seen the Great Wall?
- All walls are great if the roof doesn't fall
# w górki na pazurkach w okolicach Xian, czując na plecach oddech armii terakotowej
# z włochem i kanadyjką w stronę nieba dzięki szanghajskim wieżom babel
# żabiej perspektywy operatora kamery w filmach HK, gdzie drapacze chmur zastępują horyzont w malowanych landszaftach
# azjatyckiej ekscytacji hazardem, która nie mieści się w murach portugalskiej mieściny macao
# przyjrzenia się, jak singapurski rząd jako roboty publiczne urządza malowanie autostrad od spodu, bo nic bardziej pożytecznego już się w tym kraju zrobić nie da
# jak komunistyczny beton jest zalewany monsunem i falami wietnamskiego artyzmu (u natchnionych znajomych znajomych w hanoi)
# śniadanie z krabów na lazurowym dywanie w towarzystwie 3000 strzelistych wysepek. ha long - tam, gdzie smok zstępuje do morza
# zapętlenia soundtracku rzężeniem motorów, dzwonkami komórek, nadużywanymi klaksonami i zgrzytem metalowych rolet, sygnalizującym początek kolejnego dnia w pośpiechu (sajgon)
# wsłuchania się w dżunglę i pomrukiwania krokodyli mekongu
# dostawania cholery od malarycznych komarów
# unikania min przeciwpiechotnych i strzelania z bazooki do krowy
# mierzenia chęci na zamiary, czyli skuterkiem po subtropikalnych lasach
# skamienienia jak te posągi w angkor wat; ugięte pod upływem czasu
# od zmierzchu do świtu w bangkoku
# zdobycia mostu na rzece kwai
# przebicia się na słoniach przez dżunglę do wiosek archetypowych [może spotkam archetypowego ojca]
# świecenia oczami w mroku, co by dorównać bliźniakom petronas (kuala lumpur)
# przerzucenia się z couchsurfingu na surfing klasyczny w tym wyspiarskim uosobieniu raju (bali)
# zionięcia siarką po wizycie w aktywnym wulkanie
# rozbijania się na motorze po bezdrożach javy i przepotężnych świątyniach
# kręgu kreatynych autochtonów skupionych wokół blond dredów carol
# 18 godzin w korkach jakarty
# dni i nocy na lotniskach wszelakich
# sypiących się tynków świeżo oddanego do użytku terminalu na okęciu
a w międzyczasie cośtam będzie trzeba do tego pozwiedzać, no nie? :->
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
i kto tu mówi o zwiedzaniu? :P
co do koloru zielonego, to mogę wpaść jedynie na łikeńdzik - da się to jakoś wrzucić w harmonogram? ;)
btw. zazdroszcze tych wojaży i czekam na sprawozdanie w milionach zdjęć!!! ;D
i've seen it all to jedno z mich guilty pleasures, bo bjork nie umiem polubic;p no i ten tekst!!!
Prześlij komentarz