sobota, 10 marca 2007

uchylam rąbka pomysłu
























Dziś od Seoulu dzieliło mnie 380 m. Jak cierpliwość pozwoli, wkrótce dystans wzrośnie do ponad 5 tys. km.




(chyba że pokuszę się o wrażenia o ile bliższe, o ile intensywniejsze. adrenalina z rana jak śmietana:
























oj, taki żarcik branżowy)

your city never sleeps








mam nastrój destrukcyjno-implozyjny, więc na początek zburzę chronologię

i pokażę to, co już od dawna frapuje, ale nie miałem jeszcze wyrobionego przekonania. zbierałem dowody. teraz pierwszy as z rękawa ciach!

teza: to miasto nie zasypia

dowody:
# o każdej porze dnia i nocy można zjeść i wypić absolutnie wszystko. coś się kończy, to coś wykorzystuje szansę i się zaczyna. dokładnie 15 minut po zamknięciu Burger Kinga przed jego głównym wejściem ustawia się samochód, który na bieżąco przyrządza wyśmienite flaki i wątróbki saute lub zadziane w pyzach ryżowych.
# korki całodobowe. no i nie będzie już marzeń o włóczeniu się środkiem ulic opustoszałego miasta..
# o 22:00 otwiera się największa część sklepów rynku Dongdaemun. miejsce kosmiczne, niewyobrażalne, jak można na kilku km2 umieścić tyle tysięcy sklepów sprzedających te same ciuchy. na targowisku, chodnikach, przejściach podziemnych, stadionie, centrach handlowych i przystankach autobusowych.
# ogólnie nie zdarza się, aby sklep był otwarty poniżej 14-16 godzin dziennie
# 24 dostęp do wszystkich rarytasów na uczelni. czy to laboratoria studentów, cyber hall, czy nawet fitness center lub korty. jakby się uprzeć, to można by i wykład jakiś załatwić. i tak jest podobno wszędzie.
# żadnemu z naszych koreańskich współlokatorów nie zdarza się przyjść do pokoju przed 3:00 i wyjść po 9:00
# permanentny dzień polarny. ze świeczką (dosłownie) szukać miejsca, w którym nie da się o północy przeczytać gazety.

słowa, słowa, słowa.. a zdjęcia i tak mówią same za siebie.

środa, 7 marca 2007

Hangul arayo!

zasadniczo jest to najbardziej wypasiony język świata. a z pewnością najbardziej ustrukturyzowany i "unaukowiony".
zapisuje się go w szlaczkach, ale te szlaczki to tak naprawdę poszczególne sylaby. o, na przykład takie:



Tych sylab jest 11 172, ale nie trzeba się od razu przerażać. Każda z nich składa się z 2-4 poniższych liter:


- 14 spółglosek
- 5 podwójnych spółgłosek
- 11 klastrów spółgłoskowych
- 6 prostych samogłosek
- 4 prostych samogłosek (z lekka jodłujących)
- 11 dyftongów, czyli podwójnych samogłosek

















także już po tygodniu daje się wejść do knajpy, zamówić dobre szamanko, napić się piwa albo soju (wódka ryżowa okryta legendą), podziękować, poprosić o rachunek, zapłacić i pożegnać gospodarza. nie mówiąc o tym, że literkujemy na poziomie połowy pierwszej klasy szkoły podstawowej.

ba, te 11 172 da się zapisać przy pomocy komputera. powiem więcej - wystarczy 12 klawiszy telefonu komórkowego! po włączeniu języka koreańskiego z klawiszy "1"(pionowa kreska), "2"(kropka) i "3"(pozioma kreska) buduje się dowolną samogłoskę, pod resztą klawiszy są spółgłoski. koreańczycy zasuwają smsy aż się antenki grzeją!
























a kto chce więcej informacji o tym, niech wskakuje tutaj.

sprzedam! duszę sprzedam! tanio!

gangnam-gu, czyli absolutne centrum biznesu koreańskiego. to tu mają swoją siedzibę giganty, ale też mali i prężni, rodzimi i zagraniczni. dopiero tu czuje się kawałek idealnego porządku, wyrastającego z idealnie płaskiego chodnika niezliczoną liczbę pięter ku górze.

szkło, stal i nieskazitelne garnitury pnące się ku górze. byle na 55 piętro, (k)rok po (k)roku.
a po pracy spadamy w dół, do największego podziemnego centrum handlowego po tej stronie rzeki.

albo, sprzedawszy swą duszę, idzie się ją odzyskać po drugiej stronie ulicy. do bongeunsa.

to niesamowite, jak 2 tak kompletnie różne i sprzeczne światy mogą egzystować przedzielone 4 pasami szosy. world trade center seul niczym komputer hal-9000, nie pokazuje nic po sobie, a w środku rozgrzany do czerwoności pędzi zdobywać nowe galaktyki. buddyjska świątynia bongeunsa, pochłonięta śpiewem ptaków, transowymi bębnami i niezmiennymi od wieków rytuałami mnichów.

na terenie gangnam-gu znajduje się 291 instytucji finansowych i 229 wspólnot religijnych.
bo koreański świat zawsze ma wewnątrz ukryte pragnienie harmonii.















































































































































































































































poniedziałek, 5 marca 2007

wiosna, wiosna, wiosna ach to ty!

no aż wyrzucę z siebie:

a nie mówiłem?!

a było tyle jęczenia, że jak to, że kłamałem, że ściema jakaś, aby tylko na imprezę dziewczyny w bikini ściągnąć. nie nie moi drodzy, było prorokowane i się stało: koniec mrozów!

tylko dopiszę jeszcze małym druczkiem: w Polsce. bo mrozy przybyły do korei i skuły seul lodem. rano padał śnieg, więc koreańczycy odprawiali swoje tańce rytualne na dziedzińcu, jak gdyby to jakieś papiery dłużne czy inne obligacje leciały z nieba. a ja, dzwoniąc zębami, rzucam okiem na fajnanszial tajmsa (a jakże ;-> ) i co widzę? o!





























że też mrozowszczak wiedział, które miejsce w całej Azji wybrać, żeby było najzimniej. gorzej mają tylko ruskie, ale oni się nie liczą, bo się grzeją od wewnątrz.

brrrrrrr!!!!! (co najmniej do niedzieli)

niedziela, 4 marca 2007

street w oku

zdecydowanie dominują 2 uczucia.
ból oczu i w klatce. pierwsze ze względu na kolorowość totalną, miażdżenie pstrokacizną z neonową obwódką. drugie to brak oddechu, gdy trzeba się ciągle przeciskać pod nieskończony prąd czarnych czupryn. niby przeciętne zagęszczenie ludności jest tylko 3,5 raza wyższe niż w Polsce, ale ta "przeciętność" nie uwzględnia faktu, że jakieś 50% populacji kraju mieszka właśnie w seoulu i okolicach...

i jeszcze: wczoraj byliśmy w najbardziej luksusowej i snobistycznej dzielnicy imprezowej. miejsce, gdzie w każdy weekend zjeżdżają się wszystkie lamborghini, ferrari i maibachy tego miasta. miejsce, gdzie porządna noc w klubie wyniesie od 500zł wzwyż. takie miejsce to nic innego jak odstawione knajpy osadzone w kruszących się, brudnych i zapleśniałych budynkach, pomiędzy przypadkowo rozrzuconymi pojedynczymi latarniami połączonymi obwisłymi kilometrami kabli.

tja.

resztę zobaczcie sobie sami:







sobota, 3 marca 2007

out going friday

Piątkowy nasiadówkon, czyli impreza w koreańskim stylu.
I cały nasz skromny skład międzynarodowy.

Youjin
otacza troskliwą opieką wszystkich exchange'ów


Youjin i Hyang-Sook
Panie z dziekanatu nie są tutaj takie straszne :->


Jason
czyli dobrze i zabawnie żyć w typowo olewczym brytyjsko-australijskim stylu (również Pani z dziekanatu)


Adrien
połączenie Koreańczyka z Francuzem może być wybuchowe


Raphael
wino, Chiny i karaoke
Jego blog z masą zdjęć jest tutaj.


Fabrice
nie wiem, co/kogo pokochał w Korei, grunt, że od pierwszego wejrzenia


Lionel
bardziej typowego południowego Francuza nie znajdziesz nigdzie


Kim
Francuz urodzony w Seoulu, a i tak najbardziej lubi wypić piwko i pogadać po niemiecku


Jean-Christophe z koleżaneczką
zwany też Stevenem Spealbergiem; z każdej imprezy przynosi ok. godziny filmów


Petteri
fińska bezpośredniość i koreańskie zacięcie do Taekwon-do


Maciek (w środku)
weteran i stary koreański wyjadacz, nie tylko ośmiorniczek i kałamarnic


Youjin i San
Chinko-Tajko-Kanadyjka z angielskiej części, która postanowiła spędzić kawałek życia w Korei (ale nie przed obiektywem)


Youjin i San
podejście drugie


San i Petteri
podejście udane

czwartek, 1 marca 2007

rzucam się na taśmę


i wyciągam zza pazuchy wszystkie dzisiejsze perełki:

# w okolicy najbardziej reprezentacyjnej ulicy Seoulu - Inse-Dong - do przegryzienia najłatwiej jest dostać półmetrowe gotowane ramiona ośmiornicy (niewiele się różniły od mojego przedramienia)
# pałki policjantów mają długość do 1,5 m - takie repliki mieczy samurajskich
# ponad 50% ludzi to Katolicy, a reszta jest nawracana na wszelkie możliwe sposoby (np. podczas czekania na przejściu dla pieszych)
# woda pitna jest wszędzie dostępna i za darmo: w knajpach, w budynkach, czasem na ulicach
# jakieś 60% seulu powstało w ciągu ostatnich 20 lat. to daje migrację rzędu 600-700 tys. rocznie
# na pchlim targu, obecnym zarówno obok najdroższych jubilerów, jak i w metrze, dostanie się wszystko: od używanych zelówek (obok jubilera) po kieszonkowe pasy wyszczuplające z logo korei (metro)
# koreańczycy nie uznają picia bez jedzenia. przynajmniej po 2 talerze na głowę
# furorę robią: szmateczki do ekranów wiązane sznureczkiem do komórki, rękawice do jeżdżenia na skuterze, na stałe przymocowane do kierownicy, truskawki wielkości brzoskwinii, naklejki i zdjęcia z motywami manga, starcraft (jest profesjonalna liga równorzędna pn. lidze piłki nożnej oraz specjalne kanały telewizyjne poświęcone rozgrywkom w starcrafta), cyworld.kr (ichnie grono, w które każdy ładuje grubą kasę co miesiąc)

no more krempacja






esencja bezpieczeństwa i zrozumienia.
kiedy u nas zaczną przykrywać odpoczywających po imprezie kołderką z gazet i wkładać pod głowę podusię z papieru? no kiedy?


















nie muszę mówić, że przynajmniej 1 z tych gości jest poważnym biznesmenem, który musi iść jutro do pracy? zasnęli przed 17:00, więc do świtu powinni się pozbierać.

tja.

and justice for all...

najpierw namierzyły mnie kamery. niby jedna, ale jak myślałem, jakby ją tu obejść,dostałem się w zasięg dwóch innych, tym razem w puszce ze szkła kuloodpornego. po tym, jak wykrył mnie czujnik ruchu, postanowiłem zignorować to i biec dalej.

wyskoczyłem z przejścia podziemnego. na pierwszy rzut oka wszystko okej, ale już po chwili dojrzałem kilka par oczu ukrytych w krzakach. hmm, pewnie forpoczty policji. zaraz za rogiem czekali w małych grupkach z tarczami, hełmami i pałami.

potem na drodze stały jedynie 7 autokarów wypełnionych oddziałami szybkiego reagowania, opancerzony bus brygady S.W.A.T., transporter opancerzony, kilka rzędów barierek, mur z zasiekami, a na samym końcu kilkudziesięciu uzbrojonych po zęby policjantów.

ambasada USA wita z otwartymi ramionami.

only in amerca we're slaves to be free.... (Creed)

teraz juz wiem, jak to smakuje...

teraz już wiem, ze ciężej jest dalej jeść.

wspomnienia owej zastawionej nasiadówy przeciągnęły się na dzień następny. przy okazji zmieniły kolor mojej twarzy na bladozielony i skłoniły do przyjęcia pozycji umierającego na każdej kanapie, którą wczoraj spotykałem. to musiała być ta surowa ryba, co wyglądała jak jelita. albo ten kurczak w sezamie. albo ten kurczak chili. albo omlet z kimchi. wyobrażacie sobie omlet z kwaszonej kapusty z chili?


chwilowo przeszedłem na wytrzaśnięty spod ziemi chlebek i mleczko. i europejski tryb imprezowania.