W ostatniej chwili, co by nie mieć już wyjścia, przejrzałem sobie bujne życie moich weekendowych kompanów.
Na przystawkę poszedł Tupolev Tu-154. Świeżaczek, bo z 1968, z tym, że do służby wszedł 4 lata później. Dotychczas noski (i nie tylko) podrapały sobie zaledwie 63 maszyny,
z czego 6 zostało zestrzelonych przez terrorystów,
1 cmoknął się z innym w powietrzu,
a kolejny rozbił się o pługi śnieżne podczas lądowania.
Chociaż wielki szacuneczek dla kolegi, że konstrukcja jest zrobiona na bazie projektu dalekosiężnego bombowca. No i że ląduje na dowolnych łąkach, mokradłach czy w zaspach, a potem musi się co najwyżej otrzepać ze śniegu.
Deserek w postacie Iliuszyna 96 był mniej smakowity. Największa zabawa jest podczas startu, kiedy samolot się tak pręży i napina, że trzeszczy każdy centymetr kadłuda. W pewnym momencie odpadają kasetony z sufitu (ale tak tylko na 5-10 cm, bez obaw), a elektryka nie daje rady i trzeba wyłączyć wszystkie światła, klimę, nawiewy i inne takie tam.
Iliuszyn mial tylko 1 serię uszkodzeń, która dotknęła też samolot Putina, ale z czym tu do ludzi przy takim Tupolewie...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
na projekcie bombowca? dobrze ze cie stary nie zrzucili w seulu..
Prześlij komentarz