
jeszcze przed chwilą kłanialiśmy się sobie wzajemnie do stóp; tarzaliśmy się w wywiadach, raportach, wszelkich informacjach; grabula z panem prezesem; lunch w ochach i achach.
teraz włączyliśmy etykietę wieczorną. okolica znana z
takkalpi [co to?], więc zasiadamy w regionalnej restauracji. jedzonko już się smaży na stole, a jeden z managerów stwierdza, że musimy przypieczętować start projektu.
pieczęć ma być symboliczna. obaj mieli wczoraj i przedwczoraj
spotkania biznesowe. z drugiej strony, jeśli nie zbudujemy teraz relacji i porozumienia, to nie ma mowy, żebyśmy zasiedli do jakiejkolwiek pracy. partnerstwo przede wszystkim!
pierwsze
ouansiat [=one shot] są nawet sympatyczne. w pewnym momencie orientujesz się, że tempo nie ma zamiaru spaść
. bezwiednie ulegasz tradycyjnym koreańskim zagrywkom. w końcu trzy razy liczysz 12 butelek wódki ryżowej i 4 piwa, które w 6 osób spożytkowaliśmy na lepsze trawienie kurczaka i kapustki.
thomas, can i really trust you? słyszę w barze, który jest następnym punktem programu. fakt, goście są ewidentnie rozczarowani, przed chwilą nie byliśmy w stanie wypić piwa w wersji
ouansiat, a to dopiero pierwsze w tym lokalu. no to mówię jednemu, że to przez te bąbelki, one nas zabijają. nie ma sprawy, 30 sekund później mój kufel jest wypełniony do połowy wódką... zaufanie wisi na włosku, szukam wsparcia w pustym krześle po Raphaelu, który kursuje pomiędzy dworem, a toaletą, staram się dojrzeć coś w oczach Yonsana, ale aktualnie leży na stole, patrzę na przezroczystość przed sobą i czuję świdrujące spojrzenia z lewego skrzydła. jak się wykpię to będzie po robocie...
(...)
[tak zwany blackout]
rozmowa przy śniadaniu ma już kompletnie inny ton. od teraz ilość szacunku okazywanego każdemu z nas zależy od ilości alkoholu wypitego poprzedniej nocy. współpraca będzie udana.